Zdarza się, że druga osoba w takiej sytuacji domyśli się, że coś jest nie tak i zapyta "czy wszystko okay". Mam ochotę napisać, że nic nie jest okay. Że właśnie wpatruję się w ekran laptopa, a łzy coraz bardziej zamazują mi obraz.
Nie robię tego. Nie dlatego, że nie chcę wyjść na słabą. Nie dlatego, że nie chcę, żeby ktoś się mną przejmował; wręcz przeciwnie, czasem lubię trochę uwagi. Nie mówię nic, bo kolejnym pytaniem będzie "co się stało?", a na to pytanie już nie chcę odpowiadać.
Czasem po prostu nie dzieje się nic. Przypomniałam sobie jakieś smutne wydarzenie z przeszłości i tyle, zaraz mi przejdzie. Ale niektórzy tego nie rozumieją. Że czasem mam po prostu ochotę sobie popłakać.
Czasem dzieje się dużo. Ale nie na tyle dużo, żebym pomyślała "okay, mam problem". Wiem, że to niezdrowe, ale czasem wydaje mi się, że moje problemy są zbyt błahe, że nie ma sensu dzielić się nimi z innymi. Przecież są ludzie, którzy mają gorzej. Urodzili się bez jakiejś kończyny, ledwo wiążą koniec z końcem, nie mają co do garnka włożyć, a ja jestem użalającą się nad sobą dziewczyną (bo nawet już nie mogę powiedzieć, że nastolatką) z niską samooceną.
Oprócz kilku osób, o których staram się zapomnieć, nikt nie dał mi do zrozumienia, że moje uczucia nie są ważne. A mimo to mam opory, żeby się poskarżyć. Nawet moja przyjaciółka rzadko słyszy, że coś jest u mnie nie tak. Mogę nawet płakać w poduszkę, a nikt się nie dowie, że mam jakiś problem.