września 30, 2016

Dlaczego jesień?

Dlaczego jesień?
Jesień raczej nie jest moją ulubioną porą roku. Jednak zdecydowanie nie jest tą przeze mnie znienawidzoną.
Dlaczego właściwie lubię jesień?

https://pl.pinterest.com/
Lubię ją za to, że mogę się ukryć pod warstwami ubrań. Mogę założyć długie spodnie i ukryć nogi, bo ich nie lubię. Nikt mnie nie zapyta, czemu ubrałam czarną koszulkę w taki upał. Nikt nie musi widzieć dziesiątek siniaków na rękach i nogach (nikt mnie nie bije, spokojnie, po prostu jestem niezdarą)

Lubię jesień, bo kończą się upały. Zawsze lubiłam, kiedy na zewnątrz było jakieś 15 stopni, wiał lekki wietrzyk i można było złapać ostatnie promienie słońca. Taka idealna pogoda. Jeśli lekko mży, nie szkodzi. Jeśli pada mocniej - tu już jest problem. Co prawda deszcz mi jakoś nie przeszkadza, ale nie znoszę, kiedy włosy puszą się i skręcają pod wpływem wilgoci i ogólnie kiedy wyglądam źle, bo jestem mokra. Dlatego na deszcz lubię patrzeć z ciepłego łóżeczka. Lubię wyjść na zewnątrz, kiedy przestanie padać, ale nie stać w deszczu, kiedy czeka mnie jeszcze długi dzień w szkole.

http://en.alalam.ir/news/1651154
Kolory to kolejna rzecz, którą lubię. Kolory. Jesień jest przepełniona brązami, czerwieniami, pomarańczami. Ja osobiście uwielbiam te ciepłe barwy. No i jeszcze fiolety.

Poza tym, jesień jest idealnym czasem na przemyślenia. Kiedy liście jeden po drugim spadają z drzewa, ptaki śpiewaj coraz rzadziej i wszystko staje się trochę bardziej ponure, łatwo jest zatopić się we własnych myślach. Niekoniecznie pesymistycznych, optymistycznych również. Jesień to dla mnie zawsze taki początek końca roku. Uświadamiam sobie, ile zdążyłam zrobić, czego nie zrobiłam, z czego jestem zadowolona, a z czego trochę mniej. Powoli robię sobie taki krótki rachunek sumienia, ale też staram się coś zmienić. Jeśli nie miałam czasu na książki przez cały rok, nadrabiam to. Jeśli miałam się uczyć, to zaczynam intensywniejszą naukę. Proste.

http://feelinglone.com/
Jesień jest przez niektórych kojarzona z depresją. Chyba głównie ze względu na ten czas na przemyślenia. Nie możemy się oszukiwać, kiedy zaczynamy zastanawiać się nad sensem życia, często uświadamiamy sobie nasze błędy. No ale jest też pozytywna strona. Skoro już wiemy, co jest nie tak w naszym życiu, jesień to świetna pora, żeby to naprawić, zmotywować się do działania.

I chyba ostatni już powód, dlaczego lubię jesień. Jesienią noce są coraz dłuższe. Mogę spokojnie położyć się owinięta kocykiem, z kubkiem gorącej herbaty i robić po prostu to, na co mam ochotę. Poczytać książkę, na którą wcześniej nie miałam czasu, obejrzeć serial/film, napisać jakiś krótki czy dłuższy tekst.

Dla wszystkich, którzy uważają jesień za najgorszą porę roku, bo zimno, mokro i błoto - wcale nie jest taka zła, wystarczy spojrzeć z odpowiedniej strony ;)

września 27, 2016

Moja codzienność

Moja codzienność
Otwierasz oczy. Ziewasz przeciągle. Wciąż zaspana spoglądasz na zegarek. Wydaje Ci się, że coś jest nie tak. Przecierasz oczy i spoglądasz jeszcze raz. 6:47. Z jękiem niezadowolenia wychodzisz z łóżka. Budzik znowu nie zadzwonił. Albo przynajmniej go nie słyszałaś. I tak lepiej zrzucić winę na coś martwego.
Wyciągasz z szafy jedyną koszulkę, która nie wymaga prasowania. Szukasz spodni na stercie ubrań, gdzieś powinny być. O, masz je. Jeszcze tylko skarpetki. Nie możesz znaleźć dwóch jednakowych, więc bierzesz te najbardziej zbliżone do siebie kolorem i idziesz do łazienki. Potrzebujesz prysznica. Bez tego się nie obejdzie. 
Wychodzisz z łazienki, pachnąca, ubrana, z mokrymi włosami. Zegar w kuchni wskazuje 7:08. Masz wrażenie, że świat urządził dzisiaj jakiś konkurs, a czas biegnie w maratonie. Wracasz do pokoju. Wrzucasz do torby potrzebne książki i zeszyty. Spoglądasz tęsknie w stronę toaletki. Na makijaż nie masz co liczyć. Nie dzisiaj. Kremujesz tylko twarz i nakładasz odrobinę pudru. Trzeba stworzyć chociaż pozory. Schodzisz na dół. Zakładasz kurtkę i buty. Twój żołądek się buntuje. Nie jadł nic od kolacji. Z kuchennego blatu zabierasz dwa jabłka i butelkę wody. Musi wystarczyć. 7:12. Jeśli się pospieszysz, zdążysz. Po chwili przypominasz sobie, że masz mokre włosy. Spinasz je byle jak i masz nadzieję, że zdążą wyschnąć.
W szkole jesteś w ekspresowym tempie. Zostały Ci nawet trzy nadprogramowe minuty. Już cieszysz się, że będziesz mogła choć trochę okiełznać włosy, kiedy przypominasz sobie o wypracowaniu na polski. O tym, nad którym siedziałaś do późna, przez co się nie wyspałaś. O tym, które zostawiłaś na biurku w swoim pokoju. 
Masz ochotę usiąść na środku korytarza i się rozpłakać, ale wiesz, że nie możesz. Idziesz do biblioteki. Szybko piszesz kolejne zadanie. Po kilku minutach masz je gotowe. Co prawda nie wygląda idealnie, ale lepsze to niż nic. Idziesz do sali. Spóźniłaś się tylko 5 minut. Otwierasz drzwi. "Przepraszam, bus mi się spóźnił" wyjaśniasz z uroczym uśmiechem. Masz nadzieję, że przekonasz nauczycielkę. Polonistka na szczęście nie zwróciła na Ciebie większej uwagi. Była zbyt zajęta sprawdzaniem zadań. Podajesz jej swoje. Przygląda się mu uważnie. Nie powinno być źle. Kilka skreśleń, ale nie wygląda najgorzej. W końcu się uśmiecha i wkłada je do teczki....
Czasem zdarza mi się wstać równo z budzikiem, odsłonić okno w pokoju i zamruczeć wesoło "Jaki piękny dziś dzień". Zdążam wtedy zjeść śniadanie, wyprasować ubrania, zrobić lekki makijaż i powtórzyć materiał przed ważnym sprawdzianem. W tym roku te dni to poniedziałek i piątek. Ale i to nie zawsze, bo czasem udaje mi się zaspać nawet na 3. lekcję. 

Ci, którzy nie znają mnie za dobrze, uważają mnie za zorganizowaną, porządną, godną zaufania dziewczynkę. Zawsze z zadaniem domowym, rzadko nieprzygotowana. Zawsze można na niej polegać. Czyż to nie zabawne, jak różnie można wyglądać w oczach ludzi?

Próbowałam się zorganizować już wiele razy. Zawsze kończyło się fiaskiem. Teraz chcę zacząć jeszcze raz. Nie wiem, czy mi się uda. Nie wiem, jak długo wytrzymam. Moja zorganizowana przyszłość jest jedną wielką niewiadomą. Jednak chcę spróbować. Mam nadzieję, że się uda. Ale nie na tydzień czy dwa. Chciałabym tak na dłużej. 

września 23, 2016

Wszystkim nie dogodzisz

Nie wiem czy wspominałam o tym wcześniej, ale jestem uczennicą liceum, a jednym z moich rozszerzeń jest królowa nauk, Matematyka (użyłam wielkiej litery ze względu na szacunek, jakim obdarzam ten jakże trudny przedmiot). Cóż mogę o tym powiedzieć, przedmiot, jak przedmiot, tylko w domu trzeba trochę więcej posiedzieć przy książkach... Ale nie o tym mowa.
Jak znaczna część moich kolegów i koleżanek z klasy, chodzę na korepetycje. Co prawda nieregularnie, ale jak potrzebuję, mam osobę, do której mogę zadzwonić, a ona przyjdzie, wytłumaczy i świat od razu staje się piękniejszy (naprawdę, wystarczy poprawnie rozrysować funkcję po dziesiątkach przekształceń i ma się wrażenie, że trawa jest zieleńsza, a słońce świeci jakoś mocniej ;) ).

Poza tym, mieszkam w mniejszym mieście, może nie każdy zna każdego, ale cóż... Większość spraw załatwia się 'po znajomości'. Mi to jakoś szczególnie nie przeszkadza. Jeśli czegoś potrzebuję na wczoraj, to tych znajomości szukam, a jak się nigdzie nie pali, to po co się wysilać? Jednak jednej z moich koleżanek znajomości przeszkadzają aż za bardzo. Cóż, może też bym się tak na jej miejscu zdenerwowała, ale wydaje mi się, że troszkę przesadza. Otóż już gdzieś w maju zapisała się na korepetycje u pewnego bardzo rozchwytywanego pana. Ja usłyszałam o nim pierwszy raz i byłam pewna, że musiał co najmniej odkryć jakiś nowy wzór na wyliczanie x z równania. Okazał się przeciętnym nauczycielem, który kazał sobie płacić ponad przeciętne kwoty za 45 minut wspólnej nauki. Mnie to nie kręciło, miałam własną korepetytorkę. Koleżankę owszem, 'wzięło' na jego punkcie. Stwierdziła, że jak nie on, to nikt. I tak czekała do września na swoje korepetycje. Wszystko byłoby dobrze, ale... się ich nie doczekała. Okazało się, że pan nie miał już miejsc. Co gorsza, inna koleżanka, która dzwoniła dopiero we wrześniu, dostała się na te zajęcia. I się zaczęło. Koleżanka na każdym kroku dogryza drugiej, że ta dostaje dobre oceny z matematyki tylko dlatego, że chodzi na korepetycje. Ba, nawet mi się kilka razy oberwało. A dlaczego ta koleżanka nie ruszy tyłka i się nie pouczy? Bo ona chce TEGO korepetytora, a nie innego. No cóż... Na to już nic nie poradzę.

Jednak, kochani, czy uważacie, że korepetycje wystarczą, żeby wszystko umieć? Uwierzcie mi, że nie. Od kilku lat, oprócz zajęć w szkole, uczę się dodatkowo angielskiego, od tego roku również matematyki. I mimo, że mam te dodatkowe kilka godzin miesięcznie, nie znaczy, że nie robię nic innego. Na korepetycjach mam możliwość zapytania o coś, o co bałam się zapytać na lekcji czy po prostu wyleciało mi z głowy. Mam możliwość sprawdzenia, dlaczego zadanie mi nie wychodzi, ale najpierw muszę sama zrobić dziesiątki zadań, żeby mieć, co pokazać korepetytorce. Przecież nie pójdę i nie powiem "Proszę pani, mam problem z tym zadaniem... Jaki?... Noo... Bo mi tu nie wychodzi... Bo to takie ciężkie się wydaje, nawet tego nie robiłam..."
Jeśli ktoś chodzi na korepetycje, nie znaczy od razu, że ma lepiej i że nie musi robić nic sam. Bo, nie wiem, jak dla pozostałych, ale dla mnie korepetycje to jest właśnie dodatkowa samodzielna praca.
Ale nic, rozpisałam się trochę, może niepotrzebnie, wybaczcie. Wracam do rozwiązywania nierówności ;)

Trzymajcie się cieplutko ♥

września 20, 2016

Każdy ma swojego demona

Drobna brunetka. Zawsze uśmiechnięta. Zawsze otoczona wianuszkiem znajomych. Wydaje się, że przytyki jej kolegów nie robią na niej wrażenia. Czy na pewno? Nikt nie zwraca uwagi na blizny na jej nadgarstkach. Na czerwone od łez oczy. Wszystkie ślady ukrywa pod warstwą makijażu.

Wysoki blondyn. Wysportowany. Lubi rządzić. Przywódca grupy. Dobrze ubrany, dostaje wszystko, czego chce. Czasem znęca się nad słabszymi. Wszyscy mówią, jaki to on zły. Nikt nie wie, że w domu to nad nim się znęcają. 

Zazwyczaj oczekujemy prawdy od innych, zupełnej szczerości. Ale czy sami jesteśmy w stanie ją dać? Czy to nie jest tak, że każdy z nas coś ukrywa? Mniejsze lub większe demony. 

Gdy idziemy do nowej szkoły, poznajemy nowe osoby, nie mówimy o swoich wadach. Pokazujemy się od jak najlepszej strony. Zakładamy maskę. Chcemy, żeby pozostali nas polubili. 
Teraz możesz powiedzieć, że nie każdy tak robi. Że niektórzy mają w nosie, co ktoś o nich myśli. A czy taka postawa to nie może być maska? Udajesz, że to Cię nie rusza, ale w głębi duszy czujesz malutkie piknięcie, kiedy pomyślisz, że jesteś sam pośród tłumu. 

Skoro każdy z nas zakłada jakąś maskę, to jaki jest sens szukania prawdy? 

Dlaczego zakładamy maski? Boimy się odrzucenia. Wolimy udawać kogoś idealnego, pasującego do towarzystwa. Boimy się braku akceptacji. Boimy się zdrady. Lepiej pewne kwestie zataić. Boimy się, że ktoś kiedyś wykorzysta nasze słabości.

Niektórzy mają szczęście, udaje im się znaleźć osobę, której mogą zaufać. Mogą się odsłonić całkowicie przed swoim przyjacielem. Inni jednak nie są na tyle odważni. Boją się powierzyć komuś sekrety swojego życia. Boją się, że zostaną zranieni. 

Zazdroszczę dzieciom. U nich wszystko jest takie proste.. Czarno-białe. Nie wiedzą jeszcze co to fałsz. Co to maska. Są otwarte na świat. I szczere. Czasem do bólu. One nie potrafią kłamać. Czemu więc z wiekiem tracimy tę ufność?

Możemy się oszukiwać, że jest inaczej, ale każdy z nas coś ukrywa. Problemy w domu, gorszy nastrój.. Skrywamy swoje małe demony pod maską pewności siebie, uśmiechu, arogancji.. Często nawet to nie my sami je wybieramy. Często są nam narzucane przez otoczenie. 

Czy będziesz mieć odwagę uciec od maski? Czy to w ogóle możliwe?

września 18, 2016

Wrzesień, szkoła i znowu deszcz...

Już tak mam, że wrzesień napawa mnie optymizmem, ale tylko kiedy myślę o nim w wakacje. Wydaje się być wtedy taki nierzeczywisty, nierealny, odległy. Trochę jak nocna mara. Sprawia wrażenie rzeczywistej, ale kiedyś się obudzisz i zniknie problem. Szkoda, że życie to nie bajka ;)

Tak się dodatkowo złożyło, że w tym roku kończę szkołę. Tak, klasa maturalna wita. Ktoś pomyśli, że fajnie mi, kończę szkołę, mogę się wyprowadzić, znaleźć pracę... Sytuacja wygląda trochę inaczej. Z mojej perspektywy wygląda to mniej więcej tak:

Klasa maturalna = wybór studiów = wybór przedmiotów maturalnych = więcej nauki, żeby zdać na chociaż te 30%  (gorzej jak komuś się marzy lepsza uczelnia)

I powiem Wam, że problem zaczyna się już na samym początku. Niby nic wielkiego, a jednak niszczy cały plan. A chodzi dokładnie o wybór studiów. Bo bez wybrania kierunku, nie zrobimy nic. Nie wiemy, czego się uczyć, co zdawać, jakich uczelni szukać...

A teraz wyobraźcie sobie mnie, nierozgarnięte dziewczę, które ma sobie ułożyć plan na przyszłość. Niby wiedziałam już wcześniej, że kiedyś nadejdzie ten moment.. Ale wiecie, to tak samo jak z myśleniem o szkole w wakacje. Niby wiesz, że to kiedyś nastąpi, ale masz wrażenie, że jeszcze sporo czasu.
Mimo to, wciąż jestem zupełnie niezdecydowana co do studiów. Najchętniej wróciłabym do gimnazjum i jeszcze raz zaczęła liceum, ale tym razem z wiedzą, którą już mam. Jestem pewna, że wybrałabym inne rozszerzenia, inaczej bym się uczyła.. Cóż, czasu nie cofnę, mogę jedynie wziąć się za naukę. A uwierzcie, niektóre przedmioty ciężko nadrobić, szczególnie, gdy ma się na to zaledwie 8 miesięcy, kiedy mogło się mieć 3 lata.

Do tego wszystkiego zaczęła się jesień. Chciałoby się powiedzieć, że złota, polska jesień, ale kogo ja chcę oszukać? Zimno i mokro, deszcz pada, wszędzie błoto... Nie zrozumcie mnie źle. Deszcz nie jest zły. Ale zdecydowanie wolę go w ciepłej, wiosennej odsłonie, nie tej jesiennej... Zdecydowanie jesień wygląda ładnie tylko na zdjęciach :|

Moje porady jak przetrwać jesień? Zaopatrzcie się w ciepły kocyk, kilka dobrych książek czy seriali i zapas herbatki ;)

Trzymajcie się cieplutko ♥

września 16, 2016

Poddać się?

Niby wiesz, że nie powinieneś się poddawać, ale czy warto dalej walczyć? Czy nie powinieneś się już poddać? Skąd wiesz, że jest w ogóle jeszcze o co walczyć?

Mam już dość twardej siebie. Tej uśmiechniętej. Tej, która nie ma żadnych problemów na głowie, oprócz tych cudzych. Tej beztroskiej, która zawsze pomoże.

Marzenia są ważne. Warto je mieć. Warto je spełniać.
Ale czasem trzeba się poddać. Trzeba umieć realnie ocenić swoje szanse. Czasem po prostu walczymy o złudzenia. A wtedy możemy jedynie upaść i mocno się potłuc.

Dwie przyjaciółki. Miała być przyjaźń na zawsze. Wspólne wypady na miasto, godziny rozmów o chłopakach, planach i marzeniach. Nagle coś się psuje. Niby obie powinny walczyć, ale co jeśli jedna nawet nie zamierza? Do odbudowy relacji nie wystarczy jedna osoba. Walka przegrana na starcie.

Każdy myśli, że z nim będzie inaczej. Że to jest coś innego. W końcu życie to nie film, nie ma zwrotów akcji, nieszczęśliwych wypadków... Prawda? Przecież jeśli ona jest w nim zakochana, to on się dla niej zmieni. Zerwie kontakt z tamtą dziewczyną. Będą w końcu razem. Będzie inaczej.

Nic z tych rzeczy. Życie to nie bajka. Nie zjawi się książę na białym koniu. Nie uratuje księżniczki uwięzionej w wieży.

Marzenia nie są złe. To życie złudzeniami nas niszczy. Chłopak się do Ciebie uśmiechnął? Przepuścił w drzwiach? Zarwał nockę, żeby dotrzymać Ci towarzystwa, bo nie mogłaś zasnąć? Nie rób sobie od razu nadziei. Bądź realistką. Ile razy wspominał Ci o tamtej koleżance, z którą też tak pisze? Ile razy uśmiechał się do innych?

Jesteś jedyna w swoim rodzaju, ale to nie znaczy, że nie zostaniesz potraktowana, jak każda inna. Że nikt nie ma prawa Cię zranić.

Czasem mam po prostu ochotę się poddać. Tylko jak zrzucić maskę, kiedy stała się częścią mnie?

Copyright © 2016 World made of words , Blogger